Zakończenie roku szkolnego i początek wakacji to całkiem dobry moment, żeby podyskutować na temat zasadności obowiązkowej matematyki na maturze. Od kilku dni temat ten, za sprawą posłanki PL2050 Izabeli Bodnar, krąży w przestrzeni medialnej, wywołując całkiem spore emocje.
Cóż, ja jestem konserwatystką – zdecydowanie tak. Nie chcę się uciekać do banałów, że matematyka to królowa nauk, ale coś w tym jest. Uczy logicznego myślenia, analizy i wyciągania wniosków – przydatne na każdym kroku i w różnych dziedzinach.
Każdy z pewnością zna ten kawał:
W roku 1970: „Drwal sprzedał drewno za 100 zł. Koszty uzyskania przychodu wyniosły 4/5 tej kwoty. Jaki procent stanowił zysk drwala?”
W roku 1990: „Drwal sprzedał drewno za 100 zł. Wycięcie drzewa na to drewno kosztowało go 4/5 tej kwoty. Ile zarobił drwal?”
W roku 2000: „Drwal sprzedał drewno za 100 zł. Wycięcie drzewa kosztowało go 4/5 tej kwoty – czyli 80 zł. Ile zarobił drwal?”
A w roku 2020? „Drwal sprzedał drewno za 100 zł. Pokoloruj drwala.”
Coś w tym jest. Kilka lat temu opowiadał mi znajomy kierowca autobusu miejskiego, że w trakcie jazdy podszedł do niego nastolatek z pytaniem o cenę biletu. Usłyszał, że 1,80zł i zadał kolejne pytanie: a 3 ile będą kosztować? Znajomy spojrzał na niego i spytał: sam nie możesz policzyć? Nastolatek wyciągnął komórkę i na kalkulatorze pomnożył 3 x 1,80.
Niestety, ale wcale nie jest to śmieszne, a jeśli już – to śmiech przez łzy.
Często słyszanym argumentem przeciwników matematyki na maturze jest to, że „do czego w życiu może się przydać znajomość wyznaczania przebiegu funkcji?” Cóż, moim zdaniem umiejętność logicznego rozumowania, analizy, planowania i optymalizacji może być przydatna w wielu dziedzinach życia i tego właśnie uczy matematyka. W tym kontekście patrząc, być może wczytywanie się w opisy przyrody w „Nad Niemnem” też niesie za sobą jakieś wartości kształtujące pozytywnie naszą osobowość, ale w matematyce lewa strona równania musi równać się prawej i łatwo da się to sprawdzić, wynik jest z reguły jednoznaczny. I nie trzeba się zastanawiać nad tym „co autor miał na myśli” i to tak, że wcelować się w jedynie słuszny klucz odpowiedzi.
W czasach pierwszych rządów PiS na czele MEN stał Giertych. To on wprowadził zasadę, że nawet z oblanym jednym przedmiotem matura jest zdana i można studiować. Do dziś tego nie rozumiem. Niby mamy coraz bardziej wykształcone społeczeństwo, a coraz głupsze. Matura prawem a nie egzaminem umiejętności? Studia należą się każdemu? A w efekcie „jak sobie pomyślę jakim jestem inżynierem, to boję się pójść do lekarza…”
A potem okazuje się, że policzenie wyjętych z urny głosów wyborczych i prawidłowe wpisanie 2 liczb w protokole to zbyt wysoki poziom do ogarnięcia dla niektórych.
I jak tu tłumaczyć, że niskie podatki i brak ZUS-u wyklucza darmowe studia i bezpłatną służbę zdrowia?